piątek, 22 września 2017

Taki ten wrzesień dziwny..

.. bo dni mijają w tempie ekspresowym.
Zanim jednak pokażę chustę, którą zrobiłam, najpierw się pokajam i pokażę kartkę, którą dostałam w ramach wymianki u Lidzi od Agulek  z Haftowanych Pasji


Jak widać  - kartka jest prześliczna.  Natomiast to co mi się podoba najbardziej to fakt, że mogę dotknąć kartki wykonanej taką techniką, której nie stosuję.  Bardzo mi się  podobają delikatne przejścia kolorów (mój aparat jednak nie uchwycił), aksamitna gładkość rysunku, to, że kwiaty tak ładnie odstają od tła. Dziękuję jeszcze raz.



Poczyniłam kolejną chustę - szydełko wciąga . Robi się je lekko i przyjemnie, wzór szybko się zapamiętuje i palce śmigają w zasadzie same. Myślę, że to będą dobre prezenty gwiazdkowe - kolejne się szykują. 

Chusty nieco kłaczą, bo jest w włóczce domieszka moheru. Ale w domu mam teraz  coś, co kłaczy znacznie bardziej 


Nie myślałam, że dorobimy się kota. Bardzo chcieliśmy, ale alergie domowników wykluczały jakiekolwiek marzenia na ten temat. Gościliśmy u siebie koty, gdy okazywało się, że jesteśmy "ostatnią deską ratunku" w wakacje dla ich właścicieli. 


Jednak po obejrzeniu pięknej kociej galerii u Ani i Huberta zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu tzw. "kotów dla alergików" i nowych metod odczulania. Nowe metody są, na razie u nas niedostępne, "koty dla alergików" też, ale nikt gwarancji nie daje. Pojechaliśmy do hodowli, coby wypróbować na żywym organizmie. Po półtorej godzinie oddychania, głaskania, spacerujących maluszków - bez większych zmian. Chłopaki nic, mąż też. 

No to może przeszło ? Pojechaliśmy do schroniska. Takiego ogromu kociego nieszczęścia jeszcze nie widziałam. Nie, żeby im się działa krzywda. Te wszystkie łapki wystające z klatek nie były tak przerażające, jak widok tych kotów, które zrezygnowały ze zwrócenia na siebie uwagi i apatycznie leżały w klatkach. 
15 minut w bungalowie z kotami i parę głasknięć wystarczyło, aby przekonać się, że jednak alergia nie przeszła - bąble na kilka centymetrów, otoczone parunastu centymetrową pokrzywką.  Na szczęście mąż przeżył :).  I mimo najszczerszych chęci przygarnięcia kota z schroniska przekonaliśmy się, że kot-dachowiec nie dla nas. 

W hodowli spędziliśmy jeszcze trochę czasu, przeprowadzając nawet test na ofiarnym ojcu rodziny - zadrapania szpilką i smarowania kocią śliną. Na szczęście reakcje już takie nie były. 
No i jest Pełcia. 



Nie wiem, czy zachęcać jakiegokolwiek alergika do takich działań. Zaryzykowaliśmy, przydają się krople do nosa i leki antyhistaminowe. Intensywne sprzątanie na mokro. 
Kiedy jechaliśmy do hodowli nie myśleliśmy o tym kocie. Wybrany przez nas schował się pod kanapą i nosa nie chciał wychylić. Ona sama do nas podeszła, dała się wymiziać i poprzytulać. Ponoć koty wybierają sobie właściciela :)

Nigdy nie myślałam, że kupimy kota. Przy takiej ilości kotów, które potrzebują opieki, wydawało mi się to niepotrzebnym kaprysem. Jednak mamy kota, który ma wszystkie cechy opisane w specyfikacji rasy.  I który stał się niesamowitym terapeutą dla nastolatka z problemami :) 

I szlag mnie trafia, bo wszelkie przedwakacyjne obietnice pani minister Zalewskiej o nauczaniu indywidualnym na terenie szkoły dla niepełnosprawnych można między bajki włożyć. Jeśli mój syn nie da rady w klasie - nie skończy wymarzonego technikum. Żadna pracownia elektryczna do domu nie przyjdzie...

Dobrej jesieni Wam życzę - bez podtopień i deszczy. Bo to już od dziś :)


1 komentarz: