piątek, 30 września 2016

Antydepresyjny SAL z kaktusami - nr 6

Kiedyś musiał nastąpić ten moment - haft na kolanie, na ostatnią chwilę, aparat odmawiający posłuszeństwa, kabel, który co chwilę przerywa... ale jest


Muszę poprawić jeszcze kreseczki przy kwiatkach - nie przy sztucznym świetle. No i wypruć co nieco przy doniczce, bo się pomyliłam.


Mam nadzieję, że zdążę wcześniej z ostatnim kaktusem, a i poprawki przy tym będą zrobione.
A pozostałe cudne kaktusy można zobaczyć TU

Dziękuję za miłe komentarze o Jane. Nie, raczej nie pokuszę się o zrobienie Tarzana...

Antydepresyjny SAL z kaktusami - nr 6

Kiedyś musiał nastąpić ten moment - haft na kolanie, na ostatnią chwilę, aparat odmawiający posłuszeństwa, kabel, który co chwilę przerywa... ale jest


Muszę poprawić jeszcze kreseczki przy kwiatkach - nie przy sztucznym świetle. No i wypruć co nieco przy doniczce, bo się pomyliłam.


Mam nadzieję, że zdążę wcześniej z ostatnim kaktusem, a i poprawki przy tym będą zrobione.
A pozostałe cudne kaktusy można zobaczyć TU

Dziękuję za miłe komentarze o Jane. Nie, raczej nie pokuszę się o zrobienie Tarzana...

środa, 28 września 2016

To powinna być Jane.

                     Zdecydowanie. Bez względu na to, czyje dziś imieniny przypadają, to powinna być Jane.  Ta Jane od Tarzana.
Ponieważ jednaj Jane już była, poznajcie Jane nr 2. Zupełnie inną charakterem od tej, wzorowanej na książkach Austen. 

       
                           I wszystko jasne. Kiedy zobaczyłam u Danusi cętki, to miałam skojarzenie z Krudami - świetnym filmem animowanym i jedną z jego bohaterek - energetyczną babcią / teściową.  Tylko, że za późno przymierzyłam się do szycia postarzonej lalki, a poza tym  babcia chodziła ubrana w skórę gada, zapewne własnoręcznie upolowanego.  Czyli załóżmy - jak mogła wyglądać "ukochana" teściowa Gruga  w latach młodości ?




Ale też Jane ma bardziej cywilizowaną twarz - zarękawki, szal, ułożone włosy.


 Mój stosunek do cętek...cóż miałam problem ze znalezieniem odpowiedniego materiału. Ale się udało. Myślę, że ja jednak  źle bym się czuła w takim wzorze. Bardzo źle.


                    I patrząc na ten futerkowy wzór nie mogę opędzić się jeszcze od jednego skojarzenia z futerkami w roli głównej, choć z zupełnie innej strefy klimatycznej   (gdzie tu było - może  u Vigarello "Czystość i brud" ? Polecam, bo książka świetna ). Był tam opisany sposób, w jaki radziły sobie eskimoskie mamy z problemem pieluszkowym. Jako pieluszek używały miękkich, foczych skórek  ( można też było użyć jako wypełniacza mchu). Kiedy były pełne - wystarczyło je wystawić na mróz, odczekać jakiś czas  i wytrzepać. Pielucha wielokrotnego użytku.

 



              Przy sesji zdjęciowej towarzyszyły mi  kaczki, mewy i gołębie. Nic dziwnego , tutaj ludzie przychodzą tylko po to, by je karmić.



            Patrząc na nią, wiem, że buty dostanie inne. Ja wiem, że człowiek pierwotny pewnie boso ganiał,  ewentualnie skórą sobie stopy owinął, ale te onuce wybitnie mi nie pasują.



Dziękuję za  Wasze odwiedziny i miłe  komentarze.







To powinna być Jane.

                     Zdecydowanie. Bez względu na to, czyje dziś imieniny przypadają, to powinna być Jane.  Ta Jane od Tarzana.
Ponieważ jednaj Jane już była, poznajcie Jane nr 2. Zupełnie inną charakterem od tej, wzorowanej na książkach Austen. 

       
                           I wszystko jasne. Kiedy zobaczyłam u Danusi cętki, to miałam skojarzenie z Krudami - świetnym filmem animowanym i jedną z jego bohaterek - energetyczną babcią / teściową.  Tylko, że za późno przymierzyłam się do szycia postarzonej lalki, a poza tym  babcia chodziła ubrana w skórę gada, zapewne własnoręcznie upolowanego.  Czyli załóżmy - jak mogła wyglądać "ukochana" teściowa Gruga  w latach młodości ?




Ale też Jane ma bardziej cywilizowaną twarz - zarękawki, szal, ułożone włosy.


 Mój stosunek do cętek...cóż miałam problem ze znalezieniem odpowiedniego materiału. Ale się udało. Myślę, że ja jednak  źle bym się czuła w takim wzorze. Bardzo źle.


                    I patrząc na ten futerkowy wzór nie mogę opędzić się jeszcze od jednego skojarzenia z futerkami w roli głównej, choć z zupełnie innej strefy klimatycznej   (gdzie tu było - może  u Vigarello "Czystość i brud" ? Polecam, bo książka świetna ). Był tam opisany sposób, w jaki radziły sobie eskimoskie mamy z problemem pieluszkowym. Jako pieluszek używały miękkich, foczych skórek  ( można też było użyć jako wypełniacza mchu). Kiedy były pełne - wystarczyło je wystawić na mróz, odczekać jakiś czas  i wytrzepać. Pielucha wielokrotnego użytku.

 



              Przy sesji zdjęciowej towarzyszyły mi  kaczki, mewy i gołębie. Nic dziwnego , tutaj ludzie przychodzą tylko po to, by je karmić.



            Patrząc na nią, wiem, że buty dostanie inne. Ja wiem, że człowiek pierwotny pewnie boso ganiał,  ewentualnie skórą sobie stopy owinął, ale te onuce wybitnie mi nie pasują.



Dziękuję za  Wasze odwiedziny i miłe  komentarze.







poniedziałek, 19 września 2016

Tak romantycznie...

Bo śluby zawsze są takie romantyczne :)  Co prawda nie mogłam się stawić osobiście, ale kto kartkę zabroni zrobić ?


 Ponieważ kartka była dość mocno "puchata" musiałam na szybko wymyślić opakowanie.  Na szybciutko komplet wygladał tak

 a tak po spakowaniu.

A ponieważ mam problem w prezentowaniu jednej pracy, a pozostałe ciągle czekają na wykończenie, to mogę pokazać, co powstało w tak zwanym "międzyczasie".  

          Przy porządkach  znalazły się stare hafty . Myślę, że wiele osób, zaczynających haft krzyżykowy sięga po grafiki Ty Wilsona. Są bardzo wdzięczne w haftowaniu, pieknie wygladają i nadają się na prezenty :) 
Kilkakrotnie zamiast kartki z okazji ślubu podarowałam wyhaftowany obrazek  z parą tego  autora.
           Te może by się nadawały, gdyby nie to, że źle policzyłam i hafty miały bardzo mało miejsca przy krawędziach. 






 

 No to mam bardzo romantyczne poszewki na jaśki. A że nie dopilnowałam przy prasowaniu, to na zdjęciach widać krzywulce. Na szczęście wypełnienie je wyprostowało :)

Dziękuję Wam za wszsytkie miłe komentarze i odwiedziny.
I żeczę ciepłego września :)

Tak romantycznie...

Bo śluby zawsze są takie romantyczne :)  Co prawda nie mogłam się stawić osobiście, ale kto kartkę zabroni zrobić ?


 Ponieważ kartka była dość mocno "puchata" musiałam na szybko wymyślić opakowanie.  Na szybciutko komplet wygladał tak

 a tak po spakowaniu.

A ponieważ mam problem w prezentowaniu jednej pracy, a pozostałe ciągle czekają na wykończenie, to mogę pokazać, co powstało w tak zwanym "międzyczasie".  

          Przy porządkach  znalazły się stare hafty . Myślę, że wiele osób, zaczynających haft krzyżykowy sięga po grafiki Ty Wilsona. Są bardzo wdzięczne w haftowaniu, pieknie wygladają i nadają się na prezenty :) 
Kilkakrotnie zamiast kartki z okazji ślubu podarowałam wyhaftowany obrazek  z parą tego  autora.
           Te może by się nadawały, gdyby nie to, że źle policzyłam i hafty miały bardzo mało miejsca przy krawędziach. 






 

 No to mam bardzo romantyczne poszewki na jaśki. A że nie dopilnowałam przy prasowaniu, to na zdjęciach widać krzywulce. Na szczęście wypełnienie je wyprostowało :)

Dziękuję Wam za wszsytkie miłe komentarze i odwiedziny.
I żeczę ciepłego września :)

piątek, 9 września 2016

Szydełkowe zmagania.

          Na blogu Justynki  pojawiło się drugie wyzwanie kreatywnego szydełka. Cudne, kolorowe i energetyczne mochile. Obłędne torby, które mi się podobają, choć miałabym problemy, żeby takie nosić. Ale gdybym zrobiła takie może biało-czarne, stonowane..., no to może jednak....
          Znam jednak swoje  swoje możliwości ( a także ilość czasu, który mam do dyspozycji). Postanowiłam więc spróbować, z czym się "to je", czy ta technika jest w moim zasięgu. Zabrałam się za dziubanie, potem zobaczyłam, co zrobiły dziewczyny i wpadłam w kompleksy. Myślę, że nie nadają się te tworki do zgłaszania na wyzwanie, ale pokażę  je jednak , bo nawet jeśli nie wychodzi, tak jak sobie człowiek wymarzył, to warto próbować.
           Znalazłam dwie grube włóczki bawełniane. Niestety, w niezbyt ciekawych kolorach, ale pasujące grubością. Szydełko nr 5 i do dzieła.

                      Przede wszystkim zależało mi na nauczeniu się techniki. . Dlatego po prostu  próbowałam, nie rozpisując wzoru wcześniej. Źle się nie robiło, ale włóczka była zła -  jak się przyjrzeć - zbyt słabo skręcona, czasami uciekały mi pojedyncze  nitki. 

  

No to skoro dałam radę, to zrobię sobie etui na telefon...


i poległam. Nitka dużo cieńsza i lepsza, choć z odzysku, szydełko 2. Wzór wybrałam fatalny, na początku nie było źle, ale gdzieś w okolicach skrzydełek zgubiłam słupki, czego nie zauważyłam, więc robótka się zwęziła.  na zdjęciu kształt nie wynika z deformacji  z winy aparatu, tylko mojej.  Potem zawaliłam oczy. Tak, że sowiszcze wyszło nieco rozmazane w swym całokształcie.

 Czy mogło być lepiej - mogło, bo z drugiej strony kształt oczu  i skrzydełka takie, jakie mają być.


               Na  domiar złego nie wzięłam pod uwagę, że wybrany wzór  będzie miał wpływ na wysokość pracy.  Telefon musi poczekać na nowy przypływ inwencji twórczej, ale za to okulary przeciwsłoneczne nie pałętają się po torebce.

              Czy warto spróbować ? Zdecydowanie warto. Efekt jest świetny, torby zachwycające. Myślę, że jednak trzeba  zainwestować w dobre włóczki. I dobrze, bardzo dobrze liczyć :)
Dziękuję Wam też  za odwiedziny i przemiłe komentarze.


Edith:
Justynka kazała dołączyć sówkę do wyzwania. No to bierzemy lepszą stronę.




Szydełkowe zmagania.

          Na blogu Justynki  pojawiło się drugie wyzwanie kreatywnego szydełka. Cudne, kolorowe i energetyczne mochile. Obłędne torby, które mi się podobają, choć miałabym problemy, żeby takie nosić. Ale gdybym zrobiła takie może biało-czarne, stonowane..., no to może jednak....
          Znam jednak swoje  swoje możliwości ( a także ilość czasu, który mam do dyspozycji). Postanowiłam więc spróbować, z czym się "to je", czy ta technika jest w moim zasięgu. Zabrałam się za dziubanie, potem zobaczyłam, co zrobiły dziewczyny i wpadłam w kompleksy. Myślę, że nie nadają się te tworki do zgłaszania na wyzwanie, ale pokażę  je jednak , bo nawet jeśli nie wychodzi, tak jak sobie człowiek wymarzył, to warto próbować.
           Znalazłam dwie grube włóczki bawełniane. Niestety, w niezbyt ciekawych kolorach, ale pasujące grubością. Szydełko nr 5 i do dzieła.

                      Przede wszystkim zależało mi na nauczeniu się techniki. . Dlatego po prostu  próbowałam, nie rozpisując wzoru wcześniej. Źle się nie robiło, ale włóczka była zła -  jak się przyjrzeć - zbyt słabo skręcona, czasami uciekały mi pojedyncze  nitki. 

  

No to skoro dałam radę, to zrobię sobie etui na telefon...


i poległam. Nitka dużo cieńsza i lepsza, choć z odzysku, szydełko 2. Wzór wybrałam fatalny, na początku nie było źle, ale gdzieś w okolicach skrzydełek zgubiłam słupki, czego nie zauważyłam, więc robótka się zwęziła.  na zdjęciu kształt nie wynika z deformacji  z winy aparatu, tylko mojej.  Potem zawaliłam oczy. Tak, że sowiszcze wyszło nieco rozmazane w swym całokształcie.

 Czy mogło być lepiej - mogło, bo z drugiej strony kształt oczu  i skrzydełka takie, jakie mają być.


               Na  domiar złego nie wzięłam pod uwagę, że wybrany wzór  będzie miał wpływ na wysokość pracy.  Telefon musi poczekać na nowy przypływ inwencji twórczej, ale za to okulary przeciwsłoneczne nie pałętają się po torebce.

              Czy warto spróbować ? Zdecydowanie warto. Efekt jest świetny, torby zachwycające. Myślę, że jednak trzeba  zainwestować w dobre włóczki. I dobrze, bardzo dobrze liczyć :)
Dziękuję Wam też  za odwiedziny i przemiłe komentarze.


Edith:
Justynka kazała dołączyć sówkę do wyzwania. No to bierzemy lepszą stronę.